Słońca raz świeci raz zachodzi. Nie
lubię takich dni, w których trzeba iść do pracy. Zawsze kiedy mam tam iść robi
mi się nie dobrze. Nie chodzi o to bym pracowała w jakimś burdelu, choć nie
ukrywam czasami się tak czuję. Ojciec szef, matka menager, rodzeństwo prezesi
itp. Ja po prostu tam nie pasuję. Ciągle zrób to, zrób tamto. Nie mam czasu dla
siebie. Najgorsze są jednak te ustawiane związki. Niekiedy ze starymi,
obleśnymi dziadami. Ale przecież nie mogę narzekać, jestem córką szefa.
Czujecie ten sarkazm?
- Mel, Mel. Ziemia do Melanie.
- O, sorry, zamyśliłam się.
- Ojciec się wzywa. Lepiej się
pospiesz.
- Dzięki Meg. Już lecę – właśnie,
lecę na skrzydłach. Skierowałam się do tak dobrze znanego mi miejsca. Stanęłam
przed dębowym prostokątem, wzięłam wdech i zapukałam. Z wnętrza wydobyło się
niewyraźne „wejść!”. Z łatwością popchnęłam drzwi, wgramoliłam się do środka i
zamknęłam je za sobą.
- Witaj tatku! Coś się stało, że mnie
wezwałeś?
- Nie tatkuj mi tu.
- Trzeba zachować kulturę.
- Ta jasne. Siadaj i czytaj – podał
mi lekturę do rąk i zajął się gapienie w ogłupiacz tzw. Laptop.
Otworzyłam arkusz i zaczęłam się
zagłębiać w alibi człowieka. Yaser Malik, średniego wieku, Bradford, West
Yorkshire…
- I co z nim?
- Nie z nim, tylko z jego synem. Jest
on naszym nowym wspólnikiem. Jego syn śpiewa w tym no… One…
- Direction?
- Właśnie. Jego menager dzwonił do
mnie wczoraj. Będziesz z nim przez 2 góra 3 miesiące i zerwiecie w odpowiednim
momencie. Chyba nie będziesz miała z tym problemu?
- Oczywiście, że nie – powiedziałam z
irytacją w głosie i odłożyłam papiery.
- Słuchaj on jest dla nas bardzo
ważny. Nie spieprz tego, bo nici z twoich studiów.
- A jak on się chociaż nazywa?
- Zayn, Zayn Malik – wstałam i
powolnym krokiem podeszłam do drzwi.
- Kocham cię córciu.
- Taa – poszłam do siebie. Nie miałam
najmniejszej ochoty z nikim się wiązać. Nawet jeśli są to udawane związki.
Spojrzałam na zegar – 14.54. Za 6 minut kończę.
Nagle cos zaczęło wibrować w mojej
kieszeni. Wyjęłam telefon z moich czarnych spodni i odblokowałam ekran.
Nadawca: Ojciec
Odbiorca: Mel
Dzisiaj o 19.00 idziesz na jego
koncert. Przygotuj się!
Już lecę normalnie na skrzydłach.
Nim się obejrzałam skończyły się moje
godziny pracy. Zabrałam swój granatowy płaszczyk, torebkę i kluczyki do
samochodu. Jak najszybciej mogłam wybiegłam z biura i zaczęłam myśleć w co się
ubiorę. Zeszłam do podziemnego parkingu, wsiadłam do auta i odjechałam.
Po drodze wstąpiłam jeszcze do
sklepu, gdyż moja lodówka świeciła pustkami. Niby kończę wcześnie, ale jakoś
nigdy na to nie mam czasu.
Wgramoliłam się do mieszkania, klucze
rzuciłam na szafkę, zdjęłam te okropne, lecz świetnie wyglądające, czarne
szpilki od Chanel i powędrowałam do kuchni, gdzie odłożyłam zakupy i włączyłam
wodę na makaron. Powędrowałam jeszcze do przedpokoju, by odwiesić płaszcz, a
następnie udałam się do garderoby, żeby się przebrać. Wyciągnęłam jakąś różową
bluzkę z H&M, białą bokserkę i szare dresy. Na nogi założyłam ciepłe,
wełniane skarpety, a luzem puszczone włosy związałam w zupełnie niedbały kok.
Po wykonanych czynnościach wróciłam do kuchni.
Woda w garnku zdążyła się już
ugotować, więc wrzuciłam do niej moje ulubione świderki. Na kuchenkę elektryczną
postawiłam również drugi, mniejszy garnek, do którego wlałam wcześniej zrobiony
zgodnie z przepisem sos 4 sery z bazylią. To mój ulubiony sposób na makaron.
Po niecałych 15 minutach makaron jak
i sos był gotowy.
Nałożyłam sobie go na talerz i polałam
sosem.
Po zjedzonym posiłku zaczęłam się
przygotowywać do koncertu. Nigdy szczerze mówiąc nie byłam na takim. Na pewno
nie na koncercie rozrywkowym. Poszłam do łazienki, gdzie zmyłam swój poranny
makijaż. Następnie w garderobie wygrzebałam jakieś ciuchy. Padło dziś na szare
spodnie we wzory, białą koszulę i moje najukochańsze czarne buty. Paznokcie
pomalowałam na kolor czerwony i również usta na ten sam odcień. W łazience przy
lustrze podmalowałam trochę oko, a następnie zrobiłam wręcz idealne kreski eyelinerem.
Na koniec pociągnęłam tuszem i psiknęłam się moim
ulubionym zapachem. Włosy za pomocą wypełniacza upięłam w wysoki i wielki kok
zarazem. Klucze, telefon, dokumenty i zatyczki do uszy włożyłam do czarnej
torebki. Nałożyłam na siebie jeszcze czarną ramoneskę bez kołnierzyka, wzięłam torebkę, wyszłam z
mieszkania, zamknęłam za sobą drzwi . Zmierzałam do swojego samochodu. Wsiadłam
do niego i pojechałam do wyznaczonego mi przez ojca miejsca. Wembley Stadium
London. Ciekawe, gdzie mnie wpuszczą. Stanęłam na jednym z pobliskich
parkingów. Wyszłam z auta i ruszyłam w dobrze znanym mi kierunku. Nie
wiedziałam, jak mam się zachować przy ochroniarzu, który sprawdza bilety, bo
takowego nie posiadałam. W końcu zdecydowałam się co i ja mu powiedzieć.
- Cześć, jestem Melanie.
- No i?
- Chyba się nie znamy, ale mój ojciec
Patrick Garcia…
- Garcia??? Ależ ze mnie gapa.
Przepraszam najmocniej. Steven zaprowadź panią do garderoby Markizy.
- Markizy? – on w tym momencie puścił
mi oczko. To muszą być ich przezwiska. – W takim razie dziękuję bardzo i do
zobaczenia.
- Oczywiście i jeszcze raz najmocniej
przepraszam.
- Nie ma za co – ruszyłam za gościem.
Szliśmy przez czarne korytarze i wreszcie doszliśmy. Podziękowałam pięknie i
zapukałam. Dostałam pozwolenie, żeby wejść. Powoli nacisnęłam klamkę i już
usłyszałam. – Steven, ruszaj się chłopie, zaraz przyjdzie tu Melanie. Słyszałem,
że ubóstwia porządek, a tu taki syf. Steven, gdzie jest.. – nie dokończył, gdyż
ujrzał mnie. – No pięknie, to się wkopałem.
- Jestem Melanie – podałam mu rękę,
którą po chwili uścisnął.
- Zayn. Sorry za bałagan, ale nie
zdążyłem posprzątać.
- Nic się nie stało.
- Tak, więc od razu mówię, że
będziesz siedziałam za kulisami. Nie chcę, żeby Cię ktoś stratował. Menager
przekazał nam informację, jak będzie to wyglądało – podał mi kopertę.
Otworzyłam ją i zaczęłam czytać.
- Mam nadzieję, że Mie będziesz miała
z tym problemu? – spytał.
- Nie, jestem do tego przyzwyczajona.
- Tak?
- Taa.
- O teraz pozwól przebiorę się.
- Oczywiście – uśmiechnęłam się do
niego szeroko.
Założył na siebie białą koszulę,
granatowe rurki i marynarkę o ciemniejszym odcieniu, a na głowę - czarny
kapelusz. Wyglądał niesamowicie zachwycająco. Szkoda, że ten nasz związek to
tylko fikcja, bo nie wiem czy zdołam się opanować.
Koncert się zaczął. Przyznam się, że
świetnie się słuchało ich muzyki. Jeszcze przed występem Zay poznał mnie z
chłopakami. Myślałam, że będą zadufanymi w sobie lalusiami, ale okazali się
całkiem, całkiem. Nowe piosenki okazały się bardzo dynamiczne. Czasami śledziła
w biurze ich poczynania, w końcu byli światowej sławy piosenkarzami.
Oni naprawdę bawią się tym co robią.
Grają na scenie, co jest bardzo ważne i jeszcze uwielbiające ich fanki. Po
prostu pomarzyć.
Ostatnia piosenka. To ten czas. Nigdy
wcześniej nie denerwowałam się tak bardzo jak wtedy.
- Przed naszym ostatnim kawałkiem
chciałbym coś wyznać. Mam nadzieję, że uszanujecie tą decyzję – zaczął, musiał
tak powiedzieć. – Znalazłem sobie dziewczynę. Ma na imię Melanie. Jest cudowna.
Jeśli pozwolicie przedstawię ją Wam. Mel podejdź tu proszę.
W tamtej chwili zamarłam. Nie
dlatego, że miałam tam iść, lecz nogi odmawiały mi posłuszeństwa.
- No nie daj się prosić, bo zaraz tam
po ciebie przyjdę.
Nadal nic. Stałam jak wryta. Na
szczęście podszedł do mnie menager chłopaków i powiedział, że nieźle może to
wyglądać. A ja stałam, słuchałam i nic. Nagle zza lekkiego zakrętu wyłonił się
Zayn. Teraz to wpadłam. Jak z deszczu pod rynnę.
- Choć – powiedział wyciągając do
mnie rękę. Ja jej jednak nie uchwyciłam. On natomiast szybkim i zdecydowanym
ruchem przewiesił mnie przez swoje ramię. Zaczęłam krzyczeć. Wydzierałam się.
Mulat zaniósł mnie na scenę. Postawił na ziemi. W tym momencie wszystkie pary
oczu skierowały się na mnie. Musiałam coś zrobić. Wzięłam od Zayn’a mikrofon i
powiedziałam niby żartem:
- Naprawdę polecam takie przejście do
góry nogami. Nie ma zmęczenia – w tym momencie usłyszałam grupowy śmiech. – A
tak od początku. Nazywam się Melanie i jestem jego – wskazałam ręką chłopaka –
dziewczyną. Wiem, że nie wszystkie z Was mnie polubią, ale warto spróbować.
- Więc witamy nową koleżankę w
rodzinie! – wybawił mnie Louis. – No dobra chłopaki zaczynamy.
Zaczęli śpiewać jakąś piosenkę. Nim
się obejrzałam siedziałam już w samochodzie Zayna.
***
- I co było później, babciu? –
spytała mnie 9-letnia, ziewająca wnuczka.
- Jak to bywa w bajkach, królewna
zakochała się w królewiczu, a on w niej i żyli długo i szczęśliwie. A teraz idź
spać kochanie. Jest późno, a jutro idziesz do szkoły.
- No dobrze, ale opowiesz mi jutro
jak dziadek śpiewał.
- Oczywiście skarbie.
- Dobranoc.
- Dobranoc kwiatuszku.
Wnuczka poszła spać, a ja zaczęłam
zmywać naczynia. Nagle poczułam jak ktoś łapie mnie w pasie.
- Tak bardzo Cię kocham – usłyszałam
głos Zayn’a.
- Ja Ciebie też.
- Ciekawy jestem co by było, gdyby
nasi ojcowie nie byli wspólnikami.
- Lepiej o tym nie myśleć.
Witajcie!
Przepraszam, że tak długo nic nie dodawałam,
ale zwyczajnie nie miałam czasu,
bo zbliża się koniec roku szkolnego.
Postaram się dodać coś jak najszybciej;)
Pozdrawiam WildChildDream