środa, 28 listopada 2012

Louis

Mam taki pomysł a właściwie to już podjęłam decyzję, że będę dodawała co dwa dni tak na 90% a w weekend tak dwa imaginy. Ale nie powiem, że to zawsze będzie się sprawdzało i tak będę ale będę się starała tak właśnie dodawać.



Chodziłam już ponad dwie godziny w poszukiwaniu idealnego prezentu dla moich bliskich ale na marne został mi już tylko mój brat ma 23 lata więc raczej piłki ani pistoleciku mu nie kupię tak jak drugiemu młodszego bratu. Bo jak by to wyglądało dorosły facet i pistolecik? Chociaż on w tamtym roku kupił mi lalkę ale ja mu rózgę więc byliśmy tak mniej więcej kwita. Dobra już nie kombinuję bo może być problem. Zmęczona zobaczyłam stoisko z gorącą czekoladą i ciastkami. Podeszłam do niego i postanowiłam coś zmówić.
Ja&Lo: Proszę gorącą czekoladę i ciastko marchewkowe - powiedzieliśmy równo z jakimś chłopakiem. Popatrzyliśmy na siebie.
Ja: Louis?
Lo: (t.i.)?
Ja: Wow nie spodziewałam, że się jeszcze spotkamy.
Lo: A ja właśnie miałem wielką ochotę się z tobą spotkać - powiedział i mnie przytulił.
E: Przepraszam ale mamy tylko jedno ciastko marchewkowe - powiedziałam ekspedjętka.
Lo: Nic się nie dzieje proszę dać i do tego dwa widelczyki. Zjemy jak za dawnych czsów - powiedział już do mnie. Zabraliśmy swoje zamówienie i siedliśmy do stolika.
Lo: Jak tam u cb?
Ja: Dobrze bez rewelacji a u cb?
Lo: Też.
Ja: A One Direction?
Lo: Super jest za raz za raz przecież ty ich nigdy do tej pory nie poznałaś no tak nie może być! - krzyknął tak, że ludzie na około nas się na nas dziwnie popatrzyli. - Nie byłaś więc od razu jak zjemy ciastko i wypijemy czekoladę jedziemy do nas i poznasz resztę chłopaków.
Ja: No nie wiem nie mam jeszcze prezentu dla starszego brata Justin'a chyba go pamiętasz?
Lo: Jasne, że go pamiętam nie bój się coś się wymyśli - zapewnił mnie i pokazał przez uśmiech swoje bialuteńkie ząbki. Jedliśmy ciasto i piliśmy czekoladę wspominając dawne czasy i opowiadając sobie nawzajem co u nas się obecnie dzieje co u naszych rodzin. Ja teraz mam z nimi słaby kontakt bo przeprowadziłam się do Londynu a o wiadomościach o rodzinie Lou to już nie wspomną nic kompletnie nic nie wiem od czasu jak się z tam tond przeprowadziłam. Cóż a z Lou znałam się bardzo długo chodziliśmy razem do przedszkola a potem do szkoły tylko ja namówiłam go do pójścia do X-Factora on zrobił karierę a ja poszłam na studia i nasze drogi się rozeszły. Właśnie skończyliśmy to co mieliśmy do zjedzenia i do wypicia i wstaliśmy od stolika. Louis poszedł wyrzucić talerzyk i kubeczki i wrócił do mnie w mgnieniu oka.
Lo: A ja się nie zapytałem czy masz chłopaka?
Ja: Nie a ty dziewczynę?
Lo: Też nie. - Powiedział i szczęśliwy nie wiem czy moją odpowiedzią czy czyś innym chwycił mnie za rękę i szliśmy w kierunku parkinu.
Lo: Dawaj te torby włożymy je do bagażnika - zażydził i już siedzieliśmy w aucie jadąc do domu chłopców. Droga minęła nam szybko na wspólnym żartowaniu i ogólnie wygłupiając się. Po dwudziestu minutach dojechaliśmy na miejsce była to ogromna villa. Lousi wspominał, że w niej mieszkają ale nie przypuszczałam, że est tak piękna i duża.
Ja: Jak tu pięknie - powiedziałam wychodząc z pojazdu.
Lo: Dzięki miło nam usłyszeć taki komplement od architekta. - To prawda studiowałaś architekturę wnętrz i ogrodów. - No ale na pewno byś coś zmieniła tylko co?
Ja: Nic. - Złapałam go za rękę i udaliśmy się w storę drzwi. Po otwarciu ich usłyszałam męskie śmiechy.
Lo: Jestem a raczej jesteśmy - krzyknął ucieszony patrząc na moją osobę. Rozebraliśmy się z butów, czapek, płaszczy i innych potrzebnych w tą porę roku ubioru nawieżchnego. Weszliśmy w gąb domu tak jak się mogę domyślić do salonu, gdzie siedzieli chłopcy.
Lo: Ludu, przedstawiam wam jaśnie panią (t.i.) (t.n.). Hrabino to są ci prostacy co o nich wypominałem. Bezwstydny Harold Styles - wskazał na chłopaka w lokach na głowie - Żarłocznego Niall'a Horana - pokazał na blondyna - lalusiowatego Zayn'a Malika - wskazał na mulata -Poważnego, uczonego Liam'a Payna - pokazał na chłopaka w koszuli w kratkę -  A jak by to jaśnie pani umknęło uwadze jestem Louis Tomlinson nadworny błazen. - Powiedział i wszyscy wybuchnęliśmy śmiechem.
H: Błaźnie z skąd ty takie damy bierzesz chyba będę musiał wybierać z tobą na polowania na księżniczki - i znów wszyscy się zaśmiali. Resztę dnia minęło nam w podobnych śmiechach i wygłupach ja byłam królową a oni poddanymi chociaż jak dla mnie to raczej był cyrk a nie królestwo.
Ja: Wiecie ja już się będę zbierać do domu - powiedziałam w pewnym momencie.
Lo: Poczekaj to Cię odwiozę. - I razem weszliśmy do przed pokoju i zaczęliśmy się ubierać. Ja oczywiście jak na "szlachtę, magnata" przystało pożegnałam się z moim "ludem" wcześniej. Szczerzę to bardzo ich polubiłam są zabawni i zwariowani nie da się przy nich nudzić.
Ja: Kurczę - powiedziałam już ubrana czekając jak Loui ubierze kurtę.
Lo: Co się stało? - zapytał
Ja: Dalej nie mam tego prezentu dla mojego brata no cóż już pewnie nie zdążę nic kupić dzisiaj a nie mam czasu kiedy indziej iść to in w tym roku nie dostanie nic lub coś niewielkiego - powiedziałam troszeczkę zasmucona bo zależała mi na tym by mój brat dostał wspaniały prezent.
Lo: Poczekaj chwilę. - powiedział i szybko pobiegł na piętro. Po chwili przybiegł z powrotem i czymś za plecami. - kupiłem to dzisiaj dla siebie ale w sumie znając to, że mam cztery siostry dostanę je więc możesz dać to mojemu bratu. - Wyciągnął z za pleców pudełko jednych z najlepszych perfumy wyciągnął je w moją stronę.
Ja: Dziękuję na prawdę - powiedziałam i wzięłam od niego pudełko. - Tylko co ma zrobić w zamian co to?
Lo: Tylko mnie kochaj. - powiedział i mnie pocałował. / Gumiżelek


Wkurza mnie jedna rzecz, że 
znalazłam na innych blogach
nie powiem na jakim
i na twweterze moje imaginy.
Myślałam, że do tego 
nigdy nie dojdzie ale naj wyraźniej się przeliczyłam
więc proszę was nie kopiujcie z mojego bloga imaginów!!!
Dzięki za uwagę :D

6 komentarzy: